ona
Na imię mam Ewa. Mam psa. I tak powinnam się zawsze przedstawiać.
Posiadanie psa to stan umysłu, a przynajmniej tak powinno być. Jeśli ktoś tego nie czuje to nie powinien mieć psa.
Odkąd Lind zamieszkał z nami, moje życie wywróciło się do góry nogami.
Jestem jedynaczką, której rodzice nigdy nie pozwolili mieć żadnego zwierzątka. Dopiero już jako bardzo dojrzała kobieta dostąpiłam przyjemności zamieszkania pod jednym dachem z żyjątkiem. Był to prześliczny puchaty króliczek Misiek, odziedziczony po teściowej. Pożył z nami trzy lata. Był stareńki i schorowany. Bardzo przeżyłam jego odejście. Na szczęście był z nami już Lindek i bardzo mi pomógł.
Lind jest u nas dwa lata. A ja już nie pamiętam życia bez psa. Naturalne są wszędzie psie kłaki, psie fefluchy na meblach i ciuchach, zgryzione kapcie, podgryzione meble. Normalne jest częste ranne budzenie pod tytułem „zimny nos w uchu”. Standard to psi ryj na stole w czasie jedzenia. Są to dla mnie normalne rzeczy. I pewnie dla wszystkich psiarzy.
Pracuję na etacie w bardzo różnych godzinach. Ubolewam nad tym, że nie mogę poświęcić mojemu psu tyle czasu, ile powinnam. Wiem, że jestem bardzo niedoskonałą psią „mamą”. Ale kocham tą moją kupę futra i mam nadzieję, że on o tym wie. I że też mnie trochę lubi.